środa, 4 grudnia 2019

środa, 20 listopada 2019

Że co?


"Sceny na zdjęciach nie są realnymi sytuacjami, które wydarzyły się w rzeczywistości, a jedynie obrazują przygody, jakie dzieci przeżywają w swojej wyobraźni. Scen nie należy odwzorowywać w realnym świecie. Zdjęcie nie oddaje rzeczywistej wielkości zabawki."
 SERIO?

niedziela, 3 listopada 2019

Nuda u dzieci bywa twórcza i ma wielki potencjał rozwojowy

   Nuda u dzieci bywa twórcza. W samych poszukiwaniach jej przełamania tkwi potencjał rozwojowy. Jest jednak pewne ale. Nie można jej zabijać dawaniem dzieciom natychmiastowego dostępu do wirtualnego świata – uważa psycholog dr Aleksandra Piotrowska. 
   Jej zdaniem nuda może być twórcza, bo jest emocją negatywną, która dziecku przeszkadza, więc szuka ono możliwości, by się jej pozbyć. "I w tych właśnie poszukiwaniach tkwi cudowny potencjał rozwojowy, ale to jest tylko potencjał. Przecież mogę dojść do wniosku, że jak się tak wynudziłam, wynudziłem, to zacznę szukać na YouTube różnych filmików i nuda znika. Co w tym twórczego? Dokładnie nic" – oznajmiła psycholog. 
   Jednocześnie stwierdziła, że istotne jest to, by pozwolić dziecku – i dać mu na to czas – aby samo wychodziło z tego stanu. Pokombinowało. Właśnie wtedy pojawiają się u niego wyobrażenia i pomysły. 
   Psycholog przestrzegła jednak dorosłych przed tym, by nie dawali dziecku już po kilku minutach odczuwania nudy gotowego rozwiązania, np. dostępu do urządzeń elektronicznych. "To co daje najczęściej elektronika, to najniższy poziom naszej aktywności. To tylko recepcja, czyli odbiór" – wyjaśniła psycholog.
   Przyznała jednak dalej, że dzięki dostępowi do świata wirtualnego dziecko może stawać się twórcą, ale musi wychodzić poza prosty odbiór tych treści. "To nie jest oczywiście tylko tak, że wartościowe są tylko papier i kredki. Można wyciągnąć smarfton, by nakręcić własny twórczy filmik opowiadający o czymś. 
   To jest właśnie siła twórcza" – uważa. Zauważyła, że rodzice coraz rzadziej przyzwalają na nudę, nie doceniając wielkiego potencjału, który w niej drzemie. 
PAP - Nauka w Polsce, Klaudia Torchała 
Źródło: tutaj

poniedziałek, 28 października 2019

Nazwisk potrzebowała najpierw szlachta i mieszczanie, a potem – chłopi

    Wszędzie tam, gdzie w grę wchodziły władza i pieniądze, konieczna była dokładna identyfikacja. Dlatego w Polsce nazwiska najpierw zaczęły być potrzebne szlachcie i mieszczaństwu, a na końcu – chłopom. O nazwiskach Polaków opowiada w rozmowie z PAP językoznawca z UW, dr Monika Kresa.
    Ludzie zamieszkujący obszary współczesnej Polski początkowo identyfikowali się za pomocą imion. Z czasem okazało się jednak, że imię nie zawsze wystarcza do dokładnej identyfikacji. „Pierwszą klasą społeczną, która to odczuła, była szlachta. To szlachta zabierała głos na sejmikach, dokonywała transakcji handlowych, dziedziczyła ziemię. Wszędzie tam, gdzie w grę wchodziły władza i pieniądze, konieczna była dokładna identyfikacja" – mówi w rozmowie z PAP dr Monika Kresa z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, która bada nazwiska Polaków. Dodaje, że nazwiska przydawały się w obrocie handlowym, dlatego z czasem zaczęli ich potrzebować mieszczanie, a potem – kolejne warstwy społeczne. 
     Jak tłumaczy, pierwsze ślady jednostek, które z czasem mogły stać się nazwiskami, znaleźć można już w Bulli Gnieźnieńskiej z 1136 r. W dokumencie tym – napisanym po łacinie – można znaleźć takie antroponimy, jak Kwiatek czy Dziadek. "Pytanie, jak interpretować takie zapisy: czy są to drugie imiona, przezwiska czy już protonazwiska?" – zastanawia się badaczka. Wyjaśnia jednak, że formacji dwuelementowych zaczęło w Polsce na dobre przybywać dopiero w okolicach XIV wieku.
 KOWALSKI – SZLACHCIC CZY MIESZCZANIN? 
    "Często mówi się, że nazwiska zakończone na -ski czy -cki to nazwiska szlacheckie. Jest w tym cząstka prawdy. Tylko jednak wówczas, gdy chodzi o nazwiska odmiejscowe. Jan, który posiadał wieś o nazwie Sucha, identyfikował się początkowo jako Jan z Suchej. Z czasem jednak zaczynał się mianować Janem Suskim. Jeśli zaś Wojciech był dziedzicem Dobrej Woli – stawał się Wojciechem Dobrowolskim. Takie nazwiska wskazywały na to, co dany szlachcic posiadał" – mówi językoznawca. Jak podkreśla, w początkowych okresach funkcjonowania antroponimicznego systemu dwuelementowego nazwiska nie były jednak dane raz na zawsze. Jeśli bowiem Jan Suski kupił Dobrą Wolę, mógł stać się Janem Dobrowolskim. „Ważniejsze niż stały sposób identyfikacji był jego majątek” – podsumowuje badaczka. 
    Gdy nazwiska z sufiksem -ski zaczęto odbierać jako szlacheckie, a zatem lepsze, również mieszczanie, a z czasem także i chłopi zaczęli urabiać swoje nazwiska na taką modłę. Dlatego zdarzało się, że ktoś, kto wcześniej miał na nazwisko Pszczółka, w którymś momencie w dokumentach zaczął się pojawiać jako Pszczółkowski. „Nazwisko tak utworzone nie pochodzi więc już od nazwy miejscowości, jest więc tzw. nazwiskiem modelowym” – wyjaśnia dr Monika Kresa.
     Zaznacza, że nie przy każdym nazwisku z przyrostkiem -ski lub -cki łatwo jest ustalić, czy jego nosiciele mają pochodzenie szlacheckie czy nie. „Jeśli ktoś ma na nazwisko Kowalski, to nie wiadomo, czy jego przodkowie posiadali wieś Kowale, czy może raczej byli kowalami. Tu potrzeba badań genealogicznych i historycznych, a nie wyłącznie językoznawczych" – wyjaśnia. 
SKĄD TO NAZWISKO? 
    Dr Kresa opowiada, że wśród nazwisk mieszczan dużą grupę stanowiły antroponimy odzawodowe. To nazwiska takie jak Knap (z niemieckiego tkacz) czy Szewczyk. „One miały działać tak, jak działa szyld reklamowy. Kiedy komuś zepsuł się piec, wiedział, że ma się udać do Zduna lub Zdunika” – tłumaczy językoznawczyni. Jak dodaje, wśród nazwisk chłopów sporo było odwołań do świata przyrody. „Dla społeczności wiejskiej ważny był nie majątek, czy zawód, ale to co jej najbliższe – świat roślin i zwierząt” - mówi. Dlatego ktoś, kto mieszkał niedaleko brzozowego zagajnika, mógł z czasem zyskać nazwisko Brzozowski, ktoś inny o zębach podobnych do króliczych nazywany był Królikiem. Wśród nazwisk – wymienia dr Kresa – pojawiały się też nazwiska pochodzące od przezwisk. „Jak widziano danego człowieka, tak go nazywano. Jeśli ktoś miał dużą głowę – mówiono o nim Głowacz, jeśli zaś miał loki – Kędziorkiem. O człowieku niskim mówiono Malec, o wysokim – Wielgat” - wymienia dr Kresa.
    „Badania nazwisk przezwiskowych pokazują, jak bardzo jesteśmy złośliwi i zwracamy uwagę na wady innych. Nazwiska przezwiskowe pochodzą przede wszystkim od określeń cech i atrybutów, które mogły być wyśmiewane: Nosacz pewnie miał więc za duży nos, a Warda – był leworęczny. Drugiego człowieka postrzegano przez raczej pryzmat jego wad, a nie zalet. Są wprawdzie takie nazwiska, które pokazują świat wartości pozytywnych, ale one są znacznie rzadsze i mogą pochodzić także od dawnych imion dwuczłonowych, np. Miłkowski od imion typu Miłosław - mówi badaczka. Wśród nazwisk sporą grupę stanowią bowiem właśnie nazwiska odimienne. „Znajdujemy je wśród przedstawicieli różnych stanów społecznych – to nazwiska, które pokazują, jak ważne były więzi rodzinne” – mówi dr Kresa. 
     Dodaje jednak, że takie odimienne nazwiska bardziej popularne były u Słowian wschodnich i południowych. „Tam więcej jest nazwisk zakończonych na -ic, -icz czy -ić – świadczących o tym, że ktoś był czyimś synem. Na naszym gruncie są to takie nazwiska jak Piotrowicz, Pawłowicz, czy... Mickiewicz, które może pochodzić od formy imienia Mikołaj” – tłumaczy rozmówczyni PAP. 
NAZWISKO OBOWIĄZKIEM
     Z czasem nazwiska stawały się coraz popularniejsze. Dopiero jednak pod koniec XVIII i na początku XIX wieku wszyscy zaborcy Polski wprowadzili obowiązek noszenia nazwisk i zakaz zmieniania ich formy. 
     Urzędnicy odnotowujący nazwisko w dokumentach albo jednak respektowali to, jak ktoś był nazywany w swojej społeczności, albo sami nadawali nazwiska petentom. „Zjawisko to było widoczne zwłaszcza wśród Żydów” - mówi dr Kresa i tłumaczy, że Żydzi na polskich ziemiach do XIX posługiwali się często otczestwem – formacją utworzoną od imienia ojca. „Zaborcy albo respektowali te otczestwa – stąd takie nazwiska jak np. Salomonowicz czy Dawidowicz – albo narzucali im jakieś inne nazwiska. Łaskawy urzędnik nadawał nazwisko ładne, nierzucające się w oczy. Bywali jednak i tacy urzędnicy, którzy nadawali nazwiska prześmiewcze, szkalujące. Np. ubogiego Żyda nazywali Bogaczem” – podaje przykład badaczka. 
SAPIEŻYNA I CZUBÓWNA 
      Inną interesującą kwestią badawczą są nazwiska kobiet. W XVI-XVIII wieku nazwisko kobiety rzadko miało tę samą formę, co nazwisko jej męża i ojca. Żona Kowala była Kowalową, a córka Kowalówną. „Formacje te informowały o przynależności. Kobieta była jakby własnością męża lub ojca. Rzadko funkcjonowała w dokumentach jako samodzielny, niezależny człowiek” – komentuje dr Kresa. Dodaje, że niektóre nazwiska patronimiczne (od nazwisk ojców) i marytonimiczne (od nazwisk mężów) mogły powodować problemy identyfikacyjne – nie było bowiem oczywiste, że Sapieżyna to żona Sapiehy, a Sapieżanka to jego córka. Równie prawdopodobne jest to, że są one spowinowacone z panem o nazwisku Sapieża lub Sapiega. „Prowadziło to do nieporozumień. Ponieważ zaś nazwiska miały być niezmienne, a ich celem była identyfikacja, 50., 60. XIX wieku zaczęto odchodzić od formacji zakończonych na -owa, -ina, -ówna czy -anka. Stanowi to także językowy dowód na emancypację kobiet. Zyskały one bowiem inną pozycję niż w wiekach XVII czy XVIII, a to znalazło odzwierciedlenie w systemie antroponimicznym” – opowiada badaczka. 
    „Nazwiska to skamieliny, z których możemy wyczytać zarówno system językowy naszych przodków i dawno zaginione archaizmy, jak i pewne zależności społeczne, jakie dawniej obowiązywały. To, jak brzmią teraz nasze nazwiska, wynika więc z tego, jakie pytania zadawano sobie dawniej na temat samych siebie czy sąsiadów. To dlatego nazwiska związane są zwykle albo z tym, jak wyglądali nasi przodkowie, z kim byli spokrewnieni, co w życiu robili, albo skąd pochodzili" – podsumowuje dr Monika Kresa. 
PAP - Nauka w Polsce, Ludwika Tomala 
Źródło: tutaj

czwartek, 10 października 2019

Pyszne, przepis:
Masa jabłkowa

  • 1,5kg jabłek (u mnie Szampion)
  • 2 łyżki masła
  • 2 galaretki w proszku o smaku pomarańczowym

Ciasto
  • 130g mąki pszennej
  • 70g mąki ziemniaczanej
  • 170g cukru
  • 100g miękkiego masła
  • 70g margaryny
  • 1 jajko
  • 2 żółtka

Masa śmietanowa
  • 500ml śmietany kremówki o zawartości tł. min.30%
  • 250g serka mascarpone
  • 250g jogurtu greckiego
  • 2/3 szklanki cukru pudru
  • 100g płatków czekoladowych
  • 5 łyżeczek żelatyny
  • 1/3 szklanki zimnej wody

Galaretka pomarańczowa
  • 300ml soku pomarańczowego
  • 1 czubata łyżeczka żelatyny

Dekoracja
  • bita śmietana
  • płatki czekoladowe

Przygotowanie masy jabłkowej:
Umyć i obrać jabłka, usunąć gniazda nasienne i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Przełożyć do garnka, dodać masło i usmażyć na małym ogniu przez 3-4 minuty. Wsypać galaretki w proszku i dokładnie  wymieszać. Smażyć jeszcze około 2 minut, aż galaretki się rozpuszczą. Odstawić do wystudzenia. Masę wyłożyć na ciasto gdy zacznie tężeć, w przeciwnym wypadku sok wsiąknie w ciasto i je rozmiękczy.

Przygotowanie ciasta:
Utrzeć na puch miękkie masło, margarynę i cukier. Nie przerywając ucierania dodawać najpierw po jednym żółtku, a później jajko. Ucierać jeszcze kilka minut. Połączyć oba rodzaje mąki i dodać do masy. Wymieszać dokładnie na najniższych obrotach miksera. Gotowe ciasto przełożyć do blachy o wymiarach 20x30cm wyłożonej papierem do pieczenia. Równomiernie rozprowadzić na dnie. Ciasto jest gęste, więc najlepiej robić to szpatułką. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 175°C  i upiec na jasnozłoty kolor. U mnie to było 25 minut. Wystudzić w formie.

Przygotowanie masy śmietanowej:
Żelatynę zalać zimną wodą i zostawić do napęcznienia, a następnie podgrzać do rozpuszczenia.
Dobrze schłodzoną śmietanę ubić na sztywno.
Utrzeć serek mascarpone z jogurtem greckim i cukrem pudrem. Dodać ubitą śmietanę i chwilę mieszać na wolnych obrotach do połączenia składników. Nie przerywając mieszania wlać rozpuszczoną żelatynę wymieszaną wcześniej z jedną łyżką ubitej śmietany dla wyrównania temperatury. Na końcu wsypać płatki czekoladowe i ponownie wymieszać tym razem szpatułką.

Przygotowanie galaretki:
Wlać do rondelka sok pomarańczowy. Wsypać żelatynę i odstawić do napęcznienia. Po około 5 minutach postawić rondelek na gazie i podgrzewać do rozpuszczenia żelatyny. Sok  nie może się zagotować, bowiem żelatyna straci swoje właściwości. Odstawić do wystudzenia.

Montaż:
Na wystudzone ciasto wyłożyć tężejącą masę jabłkową. Wyrównać powierzchnię i wstawić do lodówki na pół godziny. Następnie wyłozyc masę śmietanową i ponownie wstawić do lodówki. gdy masa zastygnie wylać tężejącą galaretkę. Odstawić ciasto do lodówki aby galaretka zastygła.

Uwaga: Kolejną warstwę przygotować dopiero gdy poprzednia zastygnie.

Źródło: tutaj

sobota, 5 października 2019

Negatywny obraz ciała związany z mniejszą wytrwałością w działaniu

  Osoby, które uważają się za ważące zbyt dużo – niezależnie od tego, czy rzeczywiście mają nadwagę – cechują się mniejszą wytrwałością w działaniu – wynika z badania przeprowadzonego przez polskich naukowców. Zdaniem badaczy brak wytrwałości u osób z negatywnym obrazem własnego ciała może być efektem internalizacji (czyli uznania za własne wartości, norm, poglądów itp., narzucanych początkowo z zewnątrz) krzywdzących stereotypów. 
  Osoby z nadwagą lub otyłością często są postrzegane jako nieatrakcyjne, leniwe i mało konsekwentne. Gdy same zaczynają tak o sobie myśleć, ich poczucie własnej wartości spada i pojawiają się problemy natury psychologicznej. 
  Mgr Wojciech Styk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II wraz ze współpracownikami z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie oraz Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie sprawdzali, jak obraz ciała oraz rzeczywisty wskaźnik masy ciała (BMI) wiążą się z wytrwałością w dążeniu do osobistego celu oraz umiejętnością kontrolowania rozpraszających myśli i wspomnień. 
  „Pomysł na badanie zrodził się z moich osobistych doświadczeń (w młodości miałem nadwagę) i doświadczeń osób, które zrzuciły zbędne kilogramy, a mimo to ocena ich własnego ciała była nadal negatywna. Jedna z pacjentek po skutecznej diecie i osiągnięciu prawidłowej masy ciała powiedziała, że mimo tego sukcesu, gdyby na ulicy ktoś zawołał: „Hej, gruba”, ona odwróciłaby się pierwsza… Szukałem potwierdzenia tego zjawiska i jego źródła” – opowiada mgr Styk. 
   W badaniu wzięło udział 135 ochotników, którzy za pomocą strony internetowej dzielili się informacjami dotyczącymi wymiarów ciała oraz odczuciami na jego temat. Badani zaznaczali, czy uważają, że ważą zbyt dużo, zbyt mało lub w sam raz. Następnie rozwiązywali proste labirynty. Mieli za zadanie rozwiązać ich jak najwięcej – bez ograniczenia czasowego i jakiejkolwiek motywacji zewnętrznej.  
  Okazało się, iż uczestnicy o prawidłowej masie ciała byli bardziej wytrwali w działaniu (rozwiązywali więcej labiryntów), niż osoby z nadwagą lub otyłością. Cechowali się też większą odpornością na dystraktory (czynniki rozpraszające), tzn. potrzebowali przeciętnie mniej czasu na przejście pojedynczego labiryntu. 
  Już w poprzednich badaniach brak wytrwałości u osób z nadwagą i otyłością łączono z trudnościami w powstrzymywaniu nieistotnych myśli lub wspomnień, np. o jedzeniu lub wyglądzie, oraz sugerowano, że mogą one prowadzić do przejadania się i utrzymywania zbyt wysokiej masy ciała. W niniejszym badaniu także uzyskano korelację pomiędzy BMI a umiejętnością kontrolowania pobocznych myśli, ale była ona słaba. 
  Co ciekawe mniejszą wytrwałością w działaniu charakteryzowali się również badani, którzy po prostu postrzegali siebie jako ważących zbyt dużo. Dotyczyło to szczególnie osób, które w istocie miały podwyższony BMI, ale także uczestników o prawidłowej masie ciała. „Prawie jedna trzecia badanych, mimo posiadania prawidłowej masy ciała, oceniła, że waży zbyt dużo i osiągnęła gorsze rezultaty w analizowanych wskaźnikach wytrwałości, niż badani, którzy ocenili swoją wagę jako prawidłową” – piszą autorzy. 
   „Obecnie badania są kontynuowane – chcemy zbadać mechanizm działania specyficznych wyobrażeń umysłowych tzw. symulacji mentalnych, które są stosowane jako jedna z metod wzmacniania wytrwałości osób odchudzających się. Mam nadzieję, że wyniki tych badań pomogą osobom walczącym z nadwagą i otyłością. Badania są prowadzone w podobnej formie jak poprzednie (przez internet) oraz „na miejscu” z grupą osób uczestniczących w programie odchudzania prowadzonym przez dietetyka i psychologa wspierającego uczestników” – dodaje mgr Styk. 
PAP - Nauka w Polsce, Aleksandra Piasta ooo/ agt/ 
Źródło: tutaj

piątek, 4 października 2019

Litości...

Częstochowa to najczerwieńsze miasto w Polsce...
Szkoda słów na tak kłamliwą i po prostu wredną treść ogłoszenia rozsyłaną do mieszkańców, heh.



sobota, 21 września 2019

W opiece nad wcześniakami higiena i szczepienia mają kluczowe znaczenie

   U wcześniaków nawet mało groźna infekcja może się przerodzić w niebezpieczną chorobę; w opiece nad maluchami kluczowe jest przestrzeganie higieny, zwłaszcza rąk - i wykonywanie szczepień – ostrzega dr Krystyna Bober-Olesińska. Największe zagrożenie zakażeniami dotyczy jesieni i zimy - dodaje.
   Inne zalecenia przedstawione przez specjalistkę z Warszawy to karmienie piersią oraz zastosowanie w wybranych grupach dzieci przeciwciał, chroniących przed szczególnie groźnymi dla wcześniaków wirusami RS (syncytialny wirus nabłonka oddechowego).
  Z danych przedstawionych przez dr Bober-Olesińską wynika, że w Polsce na wcześniaki, czyli dzieci urodzone między 22. i 37. tygodniem ciąży, przypada 6,5 proc. porodów. "Od lat odsetek wcześniaków się nie zmienia, a jest to grupa maluchów wymagająca szczególnej opieki, bo jest najbardziej narażona na zakażenia" – podkreśla.
  Dr Krystyna Bober-Olesińska, która kieruje Oddziałem Neonatologicznego Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie - wyjaśnia, że dzieci urodzone przedwcześnie mają mniej niż inne noworodki wykształcony układ odpornościowy. "Ich układ immunologiczny posiada wszystkie elementy konieczne do pełnienia funkcji ochronnej, potrzebuje jednak więcej czasu, żeby została ona podjęta" – dodała.
  Płód w trakcie rozwoju otrzymuje od matki przeciwciała, ale najwięcej z nich przejmuje w trzecim trymestrze ciąży, po 32. tygodniu. Również później w ich przewodzie pokarmowym pojawiają się bakterie, korzystne dla zachowania zdrowia. Słabiej wykształcone są błony śluzowe organizmu, które również stwarzają barierę ochronną. Ich skóra jest z kolei jak cienki pergamin, bo składa się jedynie z trzech - zamiast 12 warstw - i ma jeszcze mniej tkanki podskórnej.
  "To wszystko sprawia, że wcześniak wymaga szczególnej troski i opieki chroniącej przed infekcjami" – podkreśla dr Bober-Olesińska. Z udostępnionych przez nią danych wynika, że w pierwszym roku życia 15 proc. wcześniaków jest przynajmniej raz ponownie hospitalizowanych. Tak jest szczególnie w przypadku niemowląt urodzonych przed 25. tygodniem życia. Głównym tego powodem są ostre zakażenia dróg oddechowych, problemy związane z przewodem pokarmowym oraz przewlekle dolegliwości oddechowe.
  W zapobieganiu zakażeniom u wcześniaków szczególnie ważna jest higiena. "Niezbędna jest staranna higiena rąk i utrzymywanie czystości w otoczeniu dziecka. Przed każdym kontaktem z wcześniakiem trzeba umyć ręce!" – podkreśla specjalistka. Należy też zmieniać ubranie starszego rodzeństwa zaraz po powrocie z przedszkola lub szkoły. Unikać kontaktu z osobami, które mogą być zakażone infekcjami. Lepiej też unikać większych skupisk ludzi, np. w galeriach handlowych.
  "Bardzo ważne jest całkowite wyeliminowanie dymu papierosowego w otoczeniu wcześniaka: nie tylko w pokoju, w którym ono przebywa, ale w całym mieszkaniu czy domu. Nie wystarczy też palić na zewnątrz pomieszczenia, ponieważ nawet w wydychanym przez palacza powietrzu mogą znajdować się substancje szkodliwe dla dziecka" – ostrzega specjalistka.
  Wcześniaki najlepiej jest karmić pokarmem matki. "Mleko mamy zawiera bardzo dużo składników aktywnych immunologicznie, dlatego dla wcześniaka jest ono ważniejsze, niż dla noworodka urodzonego o czasie. Powinno być też karmione naturalnie tak szybko, jak to możliwe, co może być trudne zarówno dla matki, jak i dla dziecka, ponieważ wcześniaki nie mają jeszcze umiejętności jednoczesnego ssania, przełykania i oddychania. W pierwszych dniach życia pokarm matki może być podawany przez sondę, a nawet palcem na wewnętrzną stronę policzków. Udowodniono, że ma istotne znaczenie w zapobieganiu zakażeniom i wpływa na rozwój motoryczny i intelektualny dziecka" – zapewnia dr Bober-Olesińska.
  Najlepszą ochronę przed infekcjami – podkreśla specjalista - zapewniają szczepienia ochronne, którym mogą być poddawane wcześniaki, jeśli tylko ich stan ogólny jest stabilny (bez względu na masę ciała i urodzeniowy miesiąc ciąży). Bardzo ważne jest, by otrzymały one szczepienie przeciwko błonicy, tężcowi, krztuścowi i pneumokokom jeszcze przed opuszczeniem szpitala.
  Szczególnie groźny dla wcześniaków jest wirus RS, który co roku wywołuje na świecie 33 mln zakażeń. Spośród nich 3 mln dzieci wymaga hospitalizacji, a 60 tys. umiera. "W pierwszym roku życia zakażeniu wirusem RS ulega 60-70 proc. dzieci, a do drugiego roku – niemal wszystkie. U dzieci starszych i dorosłych na ogół nie jest on groźny, powoduje jedynie łagodne infekcja górnych dróg oddechowych, takie jak kaszel i katar. U wcześniaków może doprowadzić do ciężkich zaburzeń oddychania ze względu na niedojrzałość miąższu płuc i wąskie jeszcze drogi oddechowe" – tłumaczy specjalistka.
  Zwraca ona uwagę, że przeciwko wirusowi RS nie ma szczepionki, mało pomocne są również leki. "Wykazano jedynie skuteczność stosowania tzw. profilaktyki biernej polegającej na podaniu przeciwciał w czasie sezonu epidemicznego tego zakażenia" - podkreśla dr Bober-Olesińska. W Polsce występuję on najczęściej w okresie jesienno-zimowym, od października do kwietnia.
  Terapia ta w naszym kraju jest refundowana z budżetu służby zdrowia. Zgodnie z wytycznymi ministerstwa zdrowia kwalifikowane są do niej dzieci, które nie ukończyły pierwszego roku życia, urodziły się do 28. tygodnia ciąży lub lekarz rozpoznał u nich tzw. dysplazję oskrzelowo-płucną. Drugie kryterium wymaga, żeby w chwili rozpoczęcia immunizacji maluch nie ukończył 6. miesiąca życia, a wiek ciążowy był między 29. i 32. tygodniem.
  "Jeśli niemowlę spełniające powyższe kryteria niemowlę urodzi się w trakcie trwania sezonu zakażeń wirusem RS, wówczas otrzymuje od trzech do pięciu dawek preparatu zawierającego przeciwciała - jednak nie mniej niż trzy dawki, bo tylko wtedy zadziałają" - podkreśla dr Bober-Olesińska. (PAP)
Autor: Zbigniew Wojtasiński
zbw/ zan/
Źródło: tutaj

czwartek, 19 września 2019

Nie mieści się w głowie

Cywilizowany kraj. Południe Włoch. Nie jestem autorem. Nie znam historii tego zdjęcia, nie osądzam. Ale jakim cudem? Mam nadzieję, że to jednorazowa akcja.